Podchodź z sercem do własnego życia
O „sercowym kryzysie”, który pomógł zapanować nad życiem opowiada Anna Popek – dziennikarka i prezenterka telewizyjna.
Czy styl życia może wpłynąć na stan serca? Odpowiedź wydaje się prosta – oczywiście, że tak. Ale co dokładnie sprawia, że nasze serce jest w dobrej kondycji? Nie zastanawiałam się nad tym nigdy specjalnie, bo też nigdy nic mi nie dolegało. Zawsze byłam w dobrej formie fizycznej, a jeśli serce zaczynało mi bić szybciej to jedynie z emocji i to raczej pozytywnych. Ale jak to mówił Jan Kochanowski „Szlachetne zdrowie nikt się nie dowie jako smakujesz aż się zepsujesz…” No i się zepsuło.
Gdy serce o sobie przypomniało
Czułam, że coś się ze mną dzieje, podejrzewałam, że to coś nie tak z sercem, bo zaczęłam się szybko męczyć, ciągle byłam nie w formie, budziłam się zmęczona, miałam podkrążone oczy, szarą cerę itd. Poza tym wieczorem po całym dniu, gdy już zasypiałam moje serce nagle zaczynało szybko bić, wręcz kołatać w jakimś nieprawdopodobnie szybkim tempie. Zupełnie nie kojarzyłam tego z arytmią czy
z migotaniem przedsionków, choć wcześniej o tych właśnie schorzeniach robiłam program medyczny. Akurat tego dnia umówiłam się na badanie echa serca. Jadąc do przychodni w Warszawie na środku mostu Poniatowskiego w Warszawie nagle zasłabłam. Odruchowo zjechałam jeszcze na pobocze, zaczęłam głęboko oddychać, wypiłam jakąś resztkę wody, którą akurat miałam w samochodzie, chwilę odetchnęłam po czym resztką sił dojechałam do lekarza. Ten od razu zamówił karetkę i przewieziono mnie do szpitala. I tak właśnie uświadomiłam sobie, że jednak mam serce, że jest chore i że jest to narząd nieparzysty, pojedynczy i trudno go zastąpić.
Życie na złość sercu
Po rozmowie z lekarzami uświadomiłam sobie, że przez ostatnie miesiące robiłam wszystko, by osłabić czy wręcz zniszczyć ten jedyny w swoim rodzaju narząd. Przede wszystkim przez kilka bądź nawet kilkanaście miesięcy z różnych powodów, głównie zawodowych żyłam w nieustannym, silnym stresie. Stres był tak głęboki, że wpłynął na styl mojego życia. Przede wszystkim osłabił wolę – nie zareagowałam więc tak, jak powinnam na pierwsze objawy: nie zaczęłam uprawiać sportu, zaniechałam spacerów na świeżym powietrzu, które tak bardzo lubiłam. Przestałam gotować, więc jadłam albo kanapki albo kupowałam coś na mieście. No i żeby się pobudzić piłam sporo kawy i mocnej herbaty. Ta swoista autodestrukcja doprowadziła mnie właśnie na szpitalną salę, bowiem lekarze zgodnie orzekli, że dobrym i skutecznym wyjściem z sytuacji będzie przeprowadzenie zabiegu ablacji. Ablacja ma za zadanie usunąć dodatkowe drogi przewodzenia prądu w sercu dzięki czemu mięsień nie kurczy się nadmiernie często. Ma czas by przepompować krew we właściwym dla siebie tempie.
Moje serce w moich rękach
Po zabiegu, który dzięki dobrym kardiologom okazał się udany, wracałam do siebie dłuższy czas. Musiałam wprowadzić dyscyplinę – rano ponad pół godzinny szybki spacer z psem, nawodnienie organizmu i cisza nocna około 22.00 przy czym spałam co najmniej 8 godzin. Regularnie brałam magnez i potas, a wieczorem przyrządzałam sobie wodę miodową wg. dawnego przepisu babci – łyżeczka miodu rzepakowego zalana letnią woda i wymieszana czekała do rana, aż ją wypiję na czczo. Ten spokojny tryb życia bardzo mi się spodobał. Należało jeszcze tylko wyeliminować przejmowanie się sprawami na które nie miałam i nie mam wpływu, no ale to było najtrudniejsze. „Braciszkowie moje, czarne kowboje” jak o ciężkich myślach śpiewa zespół Lao Che są trudni do pokonania. Jedyny sposób, jaki znam to sport i czytanie mądrych książek. Zaczęłam więc więcej czytać i chodzić częściej na basen oraz …przestałam się śpieszyć. Coś co zawsze było moim znakiem rozpoznawczym czyli dynamizm zahaczający o wieczny pośpiech a wręcz galop teraz przeszedł w spokojne, choć konsekwentne wypełnianie obowiązków i sumienne planowanie przyjemności. Bowiem odpoczynek musi być dopasowany do zmęczenia, jak pisze w swojej książce „Na początku był sens” ksiądz Krzysztof Głowocz. Ten „sercowy kryzys”, jaki przeżyłam kazał mi z szacunkiem i uważnością spojrzeć na swoje życie i paradoksalnie pomógł mi nad nim zapanować. I na koniec już ostatnia rada – jest jeszcze jeden znakomity i przyjemny sposób na utrzymanie serca w zdrowiu i dobrej kondycji , który to sposób każdemu proponuję – otóż do codziennej „diety życia” trzeba włączyć miłość.